piątek, 23 maja 2014

5. Byliśmy dla siebie magnesami.


Rok 2020.

Dzień Zakochanych. Pieprzone Walentynki. Nie wiem co w tym komercyjnym święcie jest takiego zajebistego? No, po prostu nie mam bladego pojęcia! Nigdy nie miałem, nawet gdy ożeniłem się z Randi. A teraz... każde z nas jest w swoim kącie, świecie. Wiecie dlaczego? He, zabawna historia - najnormalniej w świecie mnie zdradziła. Wyobrażacie sobie? Z D R A D Z I Ł A. I to z kim? Z moim bratem! To był szczyt wszystkiego! W zeszłym roku wzięliśmy rozwód, jeszcze się okazało, że spodziewa się dziecka. Ciekaw tylko byłem czyje ono jest, skoro rypła się z Jakem. Starałem się o tym nie myśleć, ale dzień dzisiejszy wcale mi tego nie ułatwiał. Czemu tak życie mi się pokomplikowało? Albo najwyraźniej w świecie wyolbrzymiam. NO, ALE KURWA, JEDNAKOWOŻ TO STRASZNIE MNIE BOLI, HAAAAAAAAAALOOOOOOOOOO.
Jedyna osoba, która wspiera mnie w tym dniu jest o dziwo Jorel. Czemu? - zapytacie, otóż Vanessa musiała pojechać na sesję zdjęciową do Miami. Chciała wziąć Deckera, ale on powiedział, że nie chce jej przeszkadzać. W zasadzie oboje byli zdenerwowani tym, iż w tak „cudownym” dniu jakim są Walentynki będą osobno. W sumie są ze sobą od ponad dziesięciu lat, więc też nie dziwne, że tak się czują. Domyślam się też, że oddali się łóżkowej rozkoszy, której mnie akurat brakuje. Kurde, jestem coraz bliżej czterdziestki a dalej czuję się jak gówno. I nie mówię tego tylko dlatego, że czuję się zdradzony przez byłą już żonę. Po prostu... Aż ciężko mi się wypowiedzieć na ten temat, takim wrakiem jestem.
- Te, stary pryku, odmulże. - Usłyszałem za sobą głos kumpla. Nieco poirytowany, pewnie tym, że miałem nogi na jego ulubionym stoliku. - Ziemia do Terrella, jak mnie słychać?
- O jeny - jęknąłem lekko znudzony. - Jorelku, fistaszku ty, czemu zadajesz takie głupie pytania?
- Byś przestał myśleć, zabijasz się - kiwnął głową.
- A ty byś nie mógł za mnie? Tą swoją karabinową gitarką, yoł?
- Ty serio taki głupi czy udajesz luzaka? - Zmarszczył brwi. Jego wzrok powędrował w stronę moich nóg pospiesznie je zdjąłem.
- Co się czepiasz? SERCE MI KRWIAWI CZŁOWIEKU, NOOOOOOOOOOO - jęknąłem z rozpaczy. - A ty jakbyś się czuł?
- Gdyby Van mnie zdradziła? - Spojrzał na mnie wymownym wzrokiem a następnie odpalił papierosa. Usłyszałem cichy świst kiedy się zaciągał. - Najebałbym równo aż się patrzy.
- Doguś damski bokser - zażartowałem. Zlustrował mnie wzrokiem. Prychnąłem. - A w ogóle myśleliście o dzieciach? Dla lasek w jej wieku to czas najwyższy mi się zdaje.
- Mieliśmy właśnie zacząć działać dziś no, ale chuj z tego wyszedł - westchnął zrezygnowany. Widać trochę się przejął.
- Twój chuj wyszedł? - zażartowałem ponownie. Jak coś mnie trapi to głupio żartuję. Hura ja.
- A przyjebał ci ktoś kiedyś z kałasza? - zapytał lustrując mnie wzrokiem.
- Pożartować już nie można? - prychnąłem rozbawiony.
Tak naprawdę już nie wiedziałem co ze sobą zrobić i to dobijało mnie coraz bardziej. Ciągle po głowie chodziła mi Randi. Nie mogłem znieść tego wszystkiego... umierałem od środka.

Nigdy bym nie przypuszczał, że ten „wesoły” dzień będzie aż taki, no... chujowy! Marzyłem aby ten dzień był szczęśliwy, wspaniały i pełen miłości. Pragnąłem spędzić go z Randi, nie tylko dlatego, że była moją żoną jeszcze rok temu, ale przez to co się stało ten dzień jak i uczucie miłości mogłyby dla mnie tak naprawdę nie istnieć już nigdy więcej. Jednak życie to jedno wielkie gówno cierpienia, aż człowieka cholera bierze i żyć się odechciewa z tegoż powodu. Na chuj mi było to wszystko... Była dla mnie tą jedyną, a okazało się, że jest zwykłą suką, która nie liczy się ze swoim mężem. MĘŻEM, kurwa. Przysięga to widać była tylko przykrywka... Czemu byłem aż tak ślepy? No tak, zakochany to ślepy, aby to chuj...
Wyszedłem z chaty Doga około jedenastej w nocy i postanowiłem udać się na plażę. Było to jedyne miejsce gdzie czułem się spokojny i mogłem odreagować. Tego właśnie było mi trzeba - odreagowania. Po drodze pozbierałem kamienie chowając je do kieszeni spodenek. Znalazłszy się na plaży usiadłem na brzegu. Wiatr muskał moje pulchne poliki niczym... w sumie nie mam porównania w tym momencie. Nabrałem powietrze do płuc następnie wypuściłem je ze świstem. Wpatrywałem się przez chwilę w horyzont, następnie wstałem wyciągając z kieszeni jeden z kamieni. Podrzuciwszy go kilka razy w powietrze zastanawiałem się co teraz robi moja była żona... Zacisnąłem szczękę i cisnąłem kamieniem do wody puszczając kaczkę. Kamień odbił się co najmniej z dziesięć razy. Ponownie nabrałem powietrza do płuc. Czułem jak roznosi mnie od środka. Miałem chęć kogoś zabić. Ponownie rzuciłem kaczkę na wodę i tak kilka razy.
- Kurwa - szepnąłem do siebie siadając na chłodnym piasku. - Chujnia w chuj, i chuj - mruknąłem do siebie.
Położyłem się zamykając oczy. Chciało mi się płakać. KURWA, DOROSŁY FACET I ŁZY, dobry tytuł kiepskiego romansu. Mogę sprzedać moją historię, tylko w niej nie ma i nie będzie nigdy szczęśliwego zakończenia. Nie będzie happy endu, kwiatków, tęczy, miśków i chuj wie czego jeszcze. NIGDY nie będzie. Na pewno nie w tym życiu. Zaczęło się ochładzać. W Mieście Aniołów to prawie niemożliwe, a może to tylko moje wyobrażenie? Ciche marzenie w chwili obecnej. A gdyby mnie teraz jakiś jastrząb zaatakował? O, albo jakbym dostał czymś w łeb to pewnie pies jakiś by mnie zjadł. Matko, to by było piękne! Ale... nie oszukujmy się, pozostaje mi tkwić w tej czarnej  nicości ze złamanym sercem, ot co! Nigdy nie będę szczęśliwy. Chyba napiszę drugą część „Bullet”, albo wiem! Zrealizuję wizję! Alkohol i tabletki, że też wcześniej na to nie wpadłem, toż to nie przystoi!
Uśmiechnąłem się do siebie równocześnie siadając. Mój plan był perfekcyjny. Mógłbym dokonać tego w dniu dzisiejszym, ale coś mnie zatrzymywało. Losie, jak bardzo jeszcze chcesz mnie dobić?!
Poczułem ból w okolicy potylicy. Niezbyt mocny,lecz na tyle pulsujący, że widziałem gwiazdki przed oczami. Chryste, co za ból! Umrę! UMRĘ NA PLAŻY WŚRÓD WODOROSTÓW, WŁAŚNIE O TYM MÓWIŁEM! Ale tak na serio - nie wiem czym dostałem, ale KTOŚ, kto to spowodował oberwie ode mnie w baniak i to jeszcze mocniej niż dostałem ja i się skończy dzień dziecka!
- Przepraszam pana bardzo! - Usłyszałem za sobą cichy kobiecy głos. Na dodatek przerażony.
I bardzo dobrze, dostaniesz niezłą wiązankę, ty szloro jedna!
Odwróciłem się masując potylicę. Gdy moim oczom ukazała się drobna zakapturzona dziewczyna o porcelanowej cerze oniemiałem. ONIEMIAŁEM! Była bardzo ładna, chociaż nie widziałem jej zbyt dokładnie.
- Nie wiem coś ty zrobiła, ale póki nie pójdziemy na kawę będę się gniewać - powiedziałem wstając chwiejnie. Zauważyłem, iż dziewczyna speszyła się. - Spokojnie. Z bolącą banią nie zaciągnę cię do bunkru i nie zgwałcę - zażartowałem.
Speszyła się. Natomiast moja osoba uśmiechała się do niej przyjaźnie. Pewnie weryfikowała moje słowa jak i zachowanie. Pewnie uważała mnie za idiotę, a byłem nim kilka lat temu żeniąc się z Randi. Po dłuższej chwili spojrzała na mnie uśmiechnięta:
- Zgoda. Tylko nie rób numerów, bo cię załatwię - powiedziała.
- Już bardziej chyba nie możesz - kiwnąłem głową.
Zaśmiała się cicho. Aż podskoczyło mi libido! Ruszyliśmy w stronę jakiejś pobliskiej knajpki. Całą drogę nie odzywaliśmy się - ona chichotała pod nosem, ja uśmiechałem się. Czułem się jak pedofil! Ile ona ma lat? Jak nieletnia to nie tykam nawet drugim końcem kija. Och, Randi, trzymaj mnie, bo cię zdradzę! Ach, no tak... zapomniałbym, że to ona zaczęła. Dotarłszy na miejsce zajęliśmy stolik przy oknie. Lokal był bardzo przyjazny i spokojny, mile siedziało się w dębowych krzesłach. Muzyka klasyczna tuliła każdą osobę i rzecz. Przyglądałem się dziewczynie. Kiedy zdjęła kaptur ukazały się jej włosy koloru blond, które były spięte z koński ogon. Nie mogłem się na nią napatrzeć. Chyba nie powiecie mi, że się zakochałem, co? TO CHORE, DALEJ JESTEM W ROZSYPCE PO RANDI I TO SIĘ NIE ZMIENI... DO KOŃCA MEGO ŻYCIA. Czyli pewnie do jutra.
- Na pewno wszystko dobrze? - zapytała zaniepokojona gdy nasze oczy się spotkały.
- Tak - odpowiedziałem szybko. - Już nie boli. Czym mi w ogóle przywaliłaś?
- Zdaje się, że małą piłeczką.
- Piłeczką? - zdziwiłem się.
- Tak. Taka mała. Różowa. Odbija się o wszystko jak się dobrze nią rzuci.
- I ja byłem tym celem?
- Nie. Ptaki, no ale pan się nasunął i cóż... - spuściła wzrok.
Wspominałem, że zaczynam ją lubić?
- Pan? Czy ja ci wyglądam na siedemdziesięcioletniego staruszka na wózku inwalidzkim? - parsknąłem rozbawiony uśmiechając się jeszcze szerzej.
- Stwierdziłam, że tak będzie lepiej - zarumieniła się.
- A więc, jak ci na imię, niewiasto?
- Niewiasto? - zachichotała wesoło zakrywając drobną dłonią usta. Spojrzała na mnie i wtedy dostrzegłem błysk w jej błękitnych oczach. - Sandra.
- Sandra. Nawet ładne imię - przyznałem.
- Dziękuję - spojrzała na mnie marszcząc brwi. - A ty?
- Jordon. Mówią też na mnie Charlie.
- Jordon? A to dopiero specyficzne imię. Ale za to bardzo przyjemnie brzmiące dla ucha.
- Nigdy bym tak nie pomyślał.
- Bo nauczyłeś się do niego dystansować, prawda? Rzadko pewnie używane, albo też... Wymawiane w złym takcie. Czyż nie mam racji? - Przyglądała mi się uważnie. Jej wzrok przykuła moja obrączka. Gdyby nie ten incydent już dawno bym się jej pozbył, w zasadzie już dawno powinienem. - Widzę, że jesteś żonaty - jej wzrok powędrował na wprost moich oczy. - Wnioskując z twojego spojrzenia, Jordonie, wynika, iż jednak nie układa wam się wcale. Czyżby problemy z potencją?
- Skąd ten pomysł? - uniosłem brew. - Nie, to nie przez to. Mniejsza o ten fakt. Nie jesteśmy już razem
- Wybacz - szepnęła. - Jak naoglądam się za dużo Sherlocka Holmesa to mi tak zostaje, niestety. Nie chciałam sprawić ci przykrości, czy coś...
- Nie, to nic - machnąłem ręką.
Jednak COŚ, bo jednakowoż mnie to dotknęła. Cóż to za kobieta w ogóle!
- Nie, nie! Nie powinnam się wtrącać w twoje życie i w ogóle - wstała. Zaczęła się denerwować. - Muszę już iść, trzymaj się, Jordon!
Nim zdążyłem zareagować wybiegła zakładając ponownie kaptur na głowę. W jej ustach moje prawdziwe imię nabrało zupełnie innego wymiaru. Cieplejszego. Ten krótki czas spędzony z nią był bardzo miły. Nawet milszy niż się spodziewałem. Nie zdążyłem zapytać jej co robi, gdzie mógłbym jeszcze ją spotkać. Pff, zamiast w ogóle za nią pobiec siedzę z moim grubym sadłem i dumam, idiota!

- Więc powiadasz, że to blondynka z niebieskimi oczami? - Jorel przyglądał mi się uważnie. Wiedziałem, że nie wyśmieje mnie jak ta reszta baranów. - Ciekawe.
- Błękitnymi - poprawiłem go.
- Z tego co opowiedziałeś, myślę, że ta laska jest bardzo dziwna.
- Ale za to ładna.
- Naprawdę pytała cię o potencję? - zaśmiał się kręcąc głową.
- Kurwa, stary! - wzniosłem ręce do nieba. - Myślałem, że tam jebnę! To było niespodziewane. Człowieku, tak bezpośrednio to w życiu nie było! Znaczy... nikt nigdy nowo poznany mnie o to nie pytał.
- Jak ciągle siedzisz z nami to co masz poznawać nowych ludzi, co? - prychnął Doggie odkasłując.
- Też fakt - westchnąłem zrezygnowany. - Ciekawi mnie czy jeszcze ją zobaczę.
- Nie łudziłbym się. Lepiej zajmij się rozwodem z Randi.
- Wiesz co jest zabawne? - spojrzałem na niego nie zwracając uwagi na jego wypowiedź. - Nim ją spotkałem planowałem co jutro ze sobą począć - spojrzałem na niego wymownie. Nie odezwał się. - Ta dziewczyna mnie zaintrygowała, mimo iż byłem u jej boku jakieś trzydzieści  minut, czaisz? Kurwa, to absurdalne!
- Może to właśnie ją miałeś spotkać na swojej drodze i z nią być? - zasugerował.
- Chuj jeden wie - westchnąłem.

Minęły trzy miesiące odkąd poznałem i za razem widziałem po raz ostatni tajemniczą Sandrę. Śniła mi się każdej nocy z kapturem na głowie, uśmiechnięta lecz również i speszona. Taka jak ją zapamiętałem tamtego dnia w Walentynki. Przez kolejne dni łudziłem się, że jeszcze ją spotkam. Wieczorami przychodziłem na plażę licząc, że znowu oberwę jej piłeczką. Lecz nic się nie wydarzyło - nie było jej, tak jakby rozpłynęła się w powietrzu. Jakby była tylko złudzeniem, wytworem mojej wyobraźni. A jeśli to prawda? Może tylko mi się wydawało? Nie zdziwiłbym się gdyby okazało się to prawdą i to wywołane było zranieniem przez żonę. He, zabawnie to teraz brzmi. Randi dość szybko wyniosła się z mojego życia, lecz ślad po niej zostanie we mnie na zawsze. Zawsze sądziłem, że nigdy nie spotka mnie coś takiego jak rozwód. Ba, nigdy bym nawet nie pomyślał, że jeśli miałoby do niego dojść to z powodu kobiety, której oddałem całe swoje serce. A zawsze myślałem, że to faceci są takimi skurwysynami, jednak kobiety też potrafią być sukami. Zabawne, że zauważa się takie coś jak jest się zranionym. KURWA MAĆ.
Siedziałem aktualnie w tourbusie z resztą tych meneli. Kolejna płyta, już nie orientowałem się ile ich wydaliśmy w przeciągu ponad dziesięciu lat. Dziewięć? Siedem? Chuj to wie. Wspomniałem, iż Raganuś się hajtnął? Nie? To właśnie mówię - miesiąc temu, mówiąc precyzyjniej. Zrobił imprezkę tylko dla naszej paczki, co też mnie ucieszyło. I tak nie miałem ochoty poznawać kogoś nowego.
- Ziemia do starego capa, jak mnie słychać? - Zadrwił Ragan śmiejąc się, jak to na niego przystało.
- Spierdzielaj, gnojku - wysyczałem przez zaciśnięte zęby.
- Ou, jakiś ty nerwowy. Żona ci nie daje? - zażartował. To był cios poniżej pasa, a że był nachlany go nie usprawiedliwia. - Dobra, sorry.
- Skończcie, naprawdę - głos zabrał Daniel. Chwała mu za to! - Nie spodziewałbym się, że dasz mu taki pocisk - wymamrotał jakby do siebie.
- Nieważne, nic mnie to nie obchodzi - wywróciłem oczami.
Po rozwodzie Tears zaczął mi dokuczać, co wkurwiało mnie niemiłosiernie. Naprawdę musiał być aż taki wredny? Nigdy bym się tego nie spodziewał. Jest moim kumplem tyle lat i takie coś wywija? Czy to podlega pod normalność i braterstwo?
Reszta przyglądała się mi w milczeniu. Sądzili, że wybuchnę? Opierdolę go albo zacznę go lać? Wybaczcie, ale damskim bokserem nie jestem, no halo.
- Sądzicie, że istnieje prawdziwa miłość? - Spytałem ni z gruchy ni z pietruchy.
Cicha. Kilkuminutowa. Większość była zdziwiona pewnie tymże pytaniem. Ale dlaczego? Przecież to rzecz normalna pytać o to.
- Na pewno - zabrał głos Matthew.
- Popatrz tylko na Chlejucha i Murillo - Funny Man kiwnął głową.
 Tak żem czuł, pomyślałem wzdychając.
- Jak myślicie - zaczął Jorel - gdybym poznał laskę, widział ją tylko raz i ciągle bym o niej myślał to znaczyłoby, że jest mi pisana?
 A ŻEBY CIĘ CHUDY BYK, TY, TY!, zacząłem kląć w myślach.
Co on sobie w ogóle wyobraża? Reszta spojrzała po sobie ze zdziwieniem, ja jako jedyny miałem to w dupie i zacząłem przeglądać gazetę z przed trzech dni.
- Jeśli tak stawiasz sprawę, to pewnie tak - odpowiedział Dylan.
- A co, masz tak? - zapytał Kurly z rozbawioną miną.
- Nie, ale tak czysto teoretycznie pytam. - Zaprzeczył szybko.

Po koncercie zamiast udać się na after party postanowiłem powłóczyć się po Detroit. Po ulicy kręcili się młodzi zalani w trupa, śmiejący się w niebo głosy. A ja tułałem się bez celu żeby tylko zaznać spokoju i pomyśleć co zrobić ze sobą dalej. Nie miałem na szczęście myśli samobójczych ze względu na tamtą dziewczynę. Myśl o niej sprawiała, że chciałem żyć dalej i odnaleźć ją. Można uznać mnie za idiotę, debila czy kogo tam jeszcze, ale pragnąłem ją jeszcze zobaczyć. Naprawdę. Czyż to naprawdę nie jest idiotyczne? Pragnąłem zobaczyć osobę, której i tak już nigdy nie ujrzę, a mimo to dalej tego pragnę. Zabawne.
- Jordon, nie powinno cię tu być. - Z zamyślenia wyrwał mnie kobiecy głos. Czyżby...? Nie no, skąd!
Uniosłem głowę. Widząc Sandrę moje serce prawie że uciekło z mej klatki piersiowej. Pojawiła się. Widzę ją. Teraz, w tej chwili. Nie mogłem opanować radości, więc uśmiechnąłem się, chociaż tak naprawdę wyraz jej twarzy do tego nie zachęcał. Przyglądała mi się uważnie z poważną miną. Ale nadal była ładna, w zasadzie nic nie zmieniło się odkąd widziałem ją pierwszy i za razem ostatni raz. Czyżby coś się stało?
- Schowaj się. Jest tu teraz strasznie niebezpiecznie - wyjaśniła słabym głosem.
- Niebezpiecznie? - zdziwiłem się. Wpatrując się w nią prze dłuższą chwilę zorientowałem się, że nie kłamie. Czyżby naprawdę było aż tak źle? - Wszystko z tobą dobrze? - spytałem. Wyglądała na bladą i bardzo słabą.
- T-tak... - kiwnęła niepewnie głową robiąc krok w przód co skutkowało jej upadkiem.
 Jednak!
Złapałem ją w talii po czym wziąłem na ręce. Zacząłem panikować. Co teraz? A, tak - szpital. Tylko gdzie on, do kurwy nędzy, jest?! Podszedłem do jakiegoś nastolatka i zapytałem go o drogę. Ten zlustrował mnie zdziwiony tłumacząc jak mam dojść na miejsce. Dotarłem na miejsce po kwadransie, chociaż mogłem pomylić się w obliczeniach. Pielęgniarki widząc dziewczynę aż same zbladły. Jedna z kobiet w białym fartuszku podeszła do mnie z wózkiem inwalidzkim. Usadziłem w nim Sandrę, następnie pielęgniarka zabrała ją do lekarza dyżurującego.
 Co mogło się jej stać?, zachodziłem w głowę. Anoreksja? Anemia? Bulimia? Mówiła, że jest tu niebezpiecznie, więc...? NIE MOŻE BYĆ?! Ale przecież nie widziałem żadnej krwi.
Od razu spojrzałem na moją ulubioną koszulę w granatowo-białą kratkę - była cała we krwi. SZLAG! Wyciągnąłem telefon i napisałem do Deckera. Wolałem aby tylko on wiedział o całej sytuacji.
Widząc idącego lekarza wstałem z krzesła, które było dość niewygodne. Modliłem się aby wszystko było z nią dobrze.
- I co z nią? - spytałem spokojny, chociaż w środku miałem w dupie co ma mi do powiedzenia ten człowiek. Chciałem do niej pobiec.
- Wszystko dobrze, chociaż... straciła dużo krwi - Doktorek spojrzał na moją koszulę podejrzliwie. - Ale to ze względu, że poroniła.
 Była w ciąży? Nie zauważyłbym w ogóle.
- Mogę ją zobaczyć? - spytałem niepewnie. Nie byłem dla niej nikim bliskim, więc nie mieli prawa mnie wpuszczać, prawda?
- Oczywiście - przytaknął. - Sala 211, tylko proszę nie na długo. Pacjentka musi wypocząć do jutra.
 Jak to dobrze, że w tym mieście mamy zagrać jeszcze dwa koncerty, pomyślałem udając się do odpowiedniego pokoju.
Przekroczywszy próg zauważyłem blondynkę - nadal mizernie wyglądała. Podchodząc bliżej łóżka zauważyłem sińce pod jej oczami. Zaniepokoił mnie jej stan i zachowanie, które miało miejsce na ulicy. Mimo wszystko nadal była piękna. Uniosła powieki, a jej błękitne tęczówki przeszyły moje ciało całkowicie.
- Hej - wymruczała uśmiechając się słabo.
- Jak się czujesz? - usiadłem na skraju. Pogładziwszy ręką jej dłoń uśmiechnąłem się ciepło.
- Bywało lepiej - przyznała - strasznie mnie boli brzuch.
- Nie dziwne. W końcu poroniłaś - powiedziałem spokojnie lecz cicho.
Spojrzała na mnie zdziwiona. Łzy zaczęły stróżkami płynąć po jej polikach, łkała. Ścisnąłem delikatnie jej dłoń.
- Przykro mi - dodałem po chwili.
- Wiedziałam, że tak się stanie - wymamrotała przez łzy. - Tu jest zbyt niebezpiecznie.
- Dlaczego?
- To miasto jest niebezpieczne. Ci ludzie - zacisnęła powieki. - Gdybym się tu nie znalazła nigdy nie doszłoby do tego wszystkiego.
- Mianowicie do czego?
- Chcesz wiedzieć? Nie potępisz mnie?
- Chciałbym wiedzieć co się stało.
- Wtedy gdy uciekłam z kawiarni to tak naprawdę zbliżał się czas mojego autobusu do tego zapchlonego miasta - warknęła. - Przyjechałam tu do kuzynki, ale ona wyjechała więc musiałam siedzieć z jej chłopakiem, który...
- Zgwałcił cię, tak?
Kiwnęła tylko potakująco.
- Nic z tym nie zrobiłaś?
- Co mogłam zrobić, Jordon? Jestem tu sama, nie mam nikogo. Gdybym go wydała zabiłby mnie. On ma broń.
- Dziś chciał ci coś zrobić?
- Dowiedział się, że jestem z nim w ciąży i postanowił pozbyć się problemów. W postaci mnie i malucha. Katował mnie cały czas i czym tylko popadło. Chciałam tego dziecka nawet jeśli nie było ono z miłości - napadła ją kolejna fala łez. Wstałem i przytuliłem ją do siebie.
- Musi pójść siedzieć - warknąłem.
- Co ja mogę? - zapytała niepewnie. - Chcę stąd uciec. Zapomnieć i mieć to za sobą.
- Nie chcesz sprawiedliwości?
- Po co? Żeby za jakiś czas dostać od jego kumpli? Przestań...
- Skoro tak - westchnąłem. - Dasz radę, pomogę ci.
- Masz swoje życie.
- Pff, nie masz wyjścia. Wtargnęłaś z buciorami, więc teraz musisz się ustosunkować.
- Ustosunkować? Błagam cię - zachichotała.
- Mówię serio. A kiedy wyjdziesz ze szpitala zajmę się tobą.
- Mianowicie? - Po jej oczach wywnioskowałem, że jest szczęśliwa jak i zdziwiona tym, co powiedziałem.
- No. Dopilnuję byś wróciła do zdrowia, żebyś nie wpakowała się w kolejne gówno, no i tak po prostu. Z troski.
- Kochany jesteś - uśmiechnęła się szeroko.
- Dawno tego nie słyszałem.
- Uważaj, bo możesz słyszeć to znacznie częściej.

Dwa dni później wyszła ze szpitala. Lekarz przepisał jej leki i dietę, która pozwoli wrócić jej organizmowi do stanu z przed ciąży. Uprzedziłem chłopaków, że zabieram ze sobą znajomą. Byli zdziwieni, ale nie mieli nic przeciwko temu, co mnie ucieszyło. Domyślałem się, że mogą być przeciwni temu, ale woleli nic nie mówić. Dziękowałem im za to.
- Nie chciałabym psuć twojego dnia z kumplami - powiedziała blondynka po tym jak zmierzaliśmy pieszo do hotelu.
- To nic - zapewniłem ją. - Obiecałem, że się tobą zajmę, więc dotrzymam słowa.
- Nie wiem jak mam ci dziękować.
- To nic - powtórzyłem.
 Czyżbym się zakochał?
- Wybacz, że tak spytam... masz chłopaka? - odezwałem się po chwili.
- Nie. Dlaczego pytasz?
- Tak z czystej ciekawości - skłamałem.
- Na pewno? - dociekała. - Możesz mi powiedzieć.
Zatrzymałem się na środku chodnika. Sandra zrobiwszy kilka kroków do przodu przystanęła i odwróciła się. Zmarszczyła brwi. Co mam jej powiedzieć? Skarciłem się w myślach, za to, że podjąłem ten temat. Boże, daj mnie siły.
- Bo wiesz ja... - urwałem.
- Jordon - wyszeptała podchodząc do mnie. Spojrzała głęboko w moje oczy po czym musnęła ustami moje wargi. - Wiem.
Zdziwiłem się. WIE? ALE JAK? SKĄD?
- Domyśliłam się po tym jak się zachowujesz - dodała po chwili biorąc mnie za rękę.
- Wybacz...
- Nie mam czego.
- Nie czujesz się nieswojo?
- Skądże. Wiesz, że przez ten czas myślałam o tobie? Widziałam ból w twoich oczach tamtego dnia i martwiłam się, że coś mogło ci się stać.
- Ale jak widać nic mi się nie stało - uśmiechnąłem się nieśmiało. - Tamtego dnia byłaś dla mnie niczym anioł. I to w Walentynki, zabawne.
- To były Walentynki? - zaśmiała się cicho. - Doprawdy, nie wiedziałam. Nie obchodzę takich żenujących świat. - Spojrzała na mnie obdarzając mnie swoim uroczym i ciepłym uśmiechem. - Teraz to ty byłeś moim aniołem.
- Jesteśmy kwita.
- Oczywiście.
Od tej chwili byliśmy razem. Była z nami przez całą trasę koncertową - cieszyła się z tego. Wracała również do zdrowia i bawiła się razem z nami. Wszyscy ją polubili. Nawet J3T, który na początku miał obawy co do jej osoby. Teraz traktował ją jak młodszą siostrę.
Jedyne z czego cieszyłem się najbardziej, to to, że bez zbędnych słów wiedziała co do niej czuję. Za każdym razem gdy na siebie spojrzeliśmy było czuć to przyciąganie. Byliśmy dla siebie magnesami, każdy czuł jak między nami lecą iskry. I pomyśleć, że Walentynki z tragicznych jednak przyniosły coś co dało mi tyle szczęścia.